Meerlandia

"- Gdy miłość jest jedyną rzeczą, o którą warto walczyć, co masz do stracenia?
- Siebie - odparła z gorzkim uśmiechem..."

Bezpretensjonalne opowiadanie fantasy...

sobota, 19 lutego 2011

Część piętnasta

 - Macie ją znaleźć! Chcę tę zdrajczyni widzieć przed sobą jeszcze dzisiaj! – Timar uderzyl pięścia w stół. Alchemik nakładający opatrunek na jego poszarpane ramię aż się skulił po czym cmoknął wyrażając dezaprobatę dla zachowania pacjenta. Twarze tropicieli zebranych przed Timarem wyrażały zdziwienie pomieszane z niedowierzaniem. Ich dobry humor wyparował wraz z podchmieleniem w momencie gdy po powrocie do wartowni odnaleźli Timara z rozbitą głową i krwawiącym ramieniem zamkniętego w jednej z cel. Gdy zaczęła mu wracać przytomność wypił podaną mu gorzałkę i otrzeźwiał na tyle, że powoli zaczął zdawać relację z nocnych wypadków. Po wyjściu z karczmy odprowadził Souli do domu i postanowił zajrzeć do kwatery. Tam spostrzegł, że ktoś zszedł do lochu. Pomyślał, że może jeniec się obudził i zawołał wartownika. Okazało się jednak, że więzień nadal tkwił bez życia w celi, ale ku zaskoczeniu Timara, ta żmijka Mittelsoh najwyraźniej próbowała go wydostać z niewoli. Timar przyłapał ją na gorącym uczynku. A ona w ataku pełnym afektu próbowała go unieszkodliwić, raniąc ramię i rozbijając dzbanek na głowie. W ostatnim odruchu zadał jej cios nożem choć nie pamiętał dokładnie czy i na ile poważnie zdołał ją ranić. Cios w głowę pozbawił go przytomności....
- Sprawdzimy stajnię i rozpytamy wśród wartowników przy reszcie bram. Może coś zauważyli – rzucił Greggs. Wrócił z karczmy z myślą o rychlym pójsciu spać i oddalająca się coraz bardziej wizja odpoczynku była mu nie w smak. Do tego pokiereszowany Timar dający upust swojemu niezadowoleniu zaczynał być nie do zniesienia, i nic nie wskazywało na to by się miał szybko uspokoić – Kirst. Zbieraj się, idziemy – Złapał otumanionego Kirsta i wyprowadził z wartowni, uprzedzając jego ewentualne protesty. Tuż za drzwiami pociągnął go gwałtownie w kierunku najbliższego zaułka, w którym stanęli pod podcieniami narożnego budynku. Stąd meli widok na wartownię, a sami nie rzucali się nikomu w oczy. Greggs wyjął fajkę, nabił ją dzięgielem i dyskretnie zapalił. Spojrzał na Kirsta, który w tej chwili w kwestii utrzymywania pozycji pionowej w całości polegał na opinii pobliskiej ściany. Kirst podniósł rękę z wyciągniętym palcem, jak gdyby chciał powiedzieć coś istotnego, nabrał powietrza, po czym westchnął, machnął ręką i zaczął się wpatrywać niewidzącym wzrokiem w bruk.
- Kirst, pyknij sobie – mruknął Greggs z nutką sympatii dla druha z dość słabą głową i podał mu zapaloną fajkę.
- Wiszz tso, Gr..Gregsss – wybełkotał Kirst zakurzywszy – Zzawsze cie-e lubiłem... Dobry ss ciebie kumpel. – Greggs uśmiechnął się.
- Kirst – wyszeptał do niego zdecydowanie – czy mógłbyś chociaż spróbować otrzeźwieć na tyle byś rozumiał co do ciebie mowię?
- Ciiiiiiii.... Nii kszyczsz tak... – skrzywił się Kirst – Ja cie-e rosumim...Ni musiszz siee suosszcic.. – Greggs westchnął i pomyślał, że bez radykalnego podejścia Kirst do niczego mu się w takim stanie nie przyda. Zabrał Kirstowi swoją fajkę, podszedł do beczki, w której zbierano deszczówkę, wyjął z niej pełne wiadro i chlusnął w Kirsta bez ostrzeżenia. Niczego nie spodziewający się biedak runął na bruk w ataku hiperwentylacji.
 - Kirst, na bogów, przestań się rzucać jak ryba na patelni – mruknął Greggs, pomagając druhowi usiąść pod ścianą – A teraz mnie posłuchaj: gdybyś został przyłapany na czymś niedopuszczalnym lub przynajmniej wątpliwie zgodnym z prawem, co byś zrobił?
 - Gdybym...został...przyłapany... – Kirst powoli analizował pytanie patrząc niewidzącym wzrokiem przed siebie – Nie chciałbym być rozpoznany. Mimowolnego świadka trzeba by było usunąć.
- Dobry chłopak – uśmiechnął się Greggs klepiąc Kirsta po ramieniu – Timar twierdzi, że Mitti uciekła z wartowni po tym, jak go raniła. Nie wydaje ci się, że coś tu nie do końca gra?
- Mhm nie gra, nie gra. I to aż dwie rzeczy według mnie nie grają. – Kirst nabił swoją fajkę i ze znawstwem zapalił nieco zawilgotniały od niedawnej fali deszczówki susz – Po pierwsze, Mitti i rozbity na timarowym łbie garnek? Stać ją na wiecej.
- Nie zapominaj, że Timar próbował ją upokorzyć poprzedniego wieczoru.
- Rozmawiałeś z nią zanim wyszła. Powiedziałbyś, że była wściekła?
- Nie  – Greggs rozważał zachowanie Mittelsoh - Była raczej zaintrygowana kwestią więźnia.
- Właśnie. Zaintrygowana więźniem, a nie wściekła na Timara i jego, powiedzmy, dość marny występ w karczmie. – Kirst zakurzył i dodał po chwili – To po pierwsze. A po drugie?... – spojrzał wyczekująco na Greggsa
 - Po drugie...? – Greggs odpowiedział tym samym spojrzeniem.
- Czy kiedykolwiek widziałeś, żeby Mitti przed czymkolwiek uciekała? 

wtorek, 8 lutego 2011

Część czternasta

Woda w misce na ogniu zaczęła bulgotać. Meerlander wyjął niewielki woreczek zza kaftana i wsypał zawartość do wrzątku. Odczekał chwilę i zdjął miskę z ognia. Chwycił nóż. Rozgrzane ostrze było pomarańczowe na brzegach. Podszedł do dziewczyny chowając rękę za siebie. Usiadł na jej nogach i lewą dłonią przytrzymał jej bark po czym szybkim i zdecydowanym ruchem wyparzył ranę w boku. Dziewczyna wizgnęła. Próbowała się szarpnąć, ale Meerlander przytrzymał ją mocno.
- Nie mogłaś jeszcze przez chwilę być nieprzytomna? – wycedził przez zęby – Że też musisz wszystko utrudniać. – Alturmianka padła bez życia.  – Wiem, że to nic przyjemnego, ale to dla Twojego dobra. Może przynajmniej nie będziesz się buntować przy bandażowaniu – Mężczyzna wyjął z tobołka kawałek tkaniny i rozerwał na pasy. Gdy skończył zakładać opatrunek wziął miskę z naparem, zdjął dziewczynie knebel i uniósł jej głowę. Spod półprzymkniętych powiek spoglądały na niego nieprzytomne oczy. Meerlander wymierzył trzy szybkie policzki rannej. Nie otrzeźwiała na dobre, ale była już na tyle świadoma, że podstawił jej pod usta wywar i nakazał jego wypicie.
- Tak, niedobre – mruknął, gdy zaksztusiła się pierwszym łykiem – Ale trzeba ci zbić gorączkę i to szybko.
    Po wmuszeniu całego naparu w ranną Meerlander zdjął krępujący ją pas i okrył płaszczem.
- Zostań tu i postaraj się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi – powiedział do niej cicho - Ognisko jest niewielkie, więc nie powinno nikogo przyciągnąć, zwłaszcza, że zaczyna się rozjaśniać – zaczął podnosić się z klęczek chcąc odejść, gdy chwyciła go gwałtownie i zaskakująco mocno za nadgarstek. Spojrzał na nią, ale w jej oczach nie dostrzegł błagania czy desperackiej prośby, której się w głębi spodziewał. W błękitnych tęczówkach odczytał zdecydowanie mocne jak rozkaz. Położył dłoń na jej twarzy. Chorobliwe rumieńce zniknęły zostawiając porcelanową bladość na policzkach i wargach -  Przyprowadzę tylko konia. Wrócę szybko – po tym zapewnieniu wypuściła jego rękę z uścisku. Meerlander wstał i szybkim, miękkim krokiem odszedł w cień rzednącego listowia drzew i krzaków. Pomyślał, że jak dotąd na niczyim zaufaniu nie zależało mu tak bardzo jak na zaufaniu tej nieugiętej Alturmianki. Zdało mu się też, że widział ją nie pierwszy raz.