Coulfordt lubił przeprowadzać odprawę z dowódcą tropicieli w cztery oczy. Timar natomiast nie miał nic przeciwko takiej atmosferze poufności. Tym razem jednak, na porannej odprawie pojawił się ktoś trzeci. Nieznajomy stał na uboczu zachowując dyskrecję i nie ingerował w rozmowę. Zwrócony był tyłem do Timara i Coulfordta z rękami splecionymi na piersi. Sprawiał wrażenie całkowicie pochłoniętego kontemplacją widoku rozciągającego się za wysokim oknem rezydencji lorda. Pomimo obojętności i pozornego braku zainteresowania przedmiotem spotkania ze strony obcego, Coulfordt był chaotyczny i znerwicowany bardziej niż zwykle. Pytał wielokrotnie o fakty, które Timar niejednokrotnie podczas tego spotkania już wyjaśniał, w efekcie czego audiencja rozpoczęta z wczesnych godzin rannych przeciągała się praktycznie w nieskończoność.
- Czy to świeży opatrunek? – zapytał Coulfordt wskazując bandaże na głowie Timara
- Tak, wasza lordowska mość – po raz kolejny potwierdził Timar głosem pozbawionym emocji
- Wypadek przy pracy? – indagował roztrzęsiony lord
- Raczej efekt poważnej niesubordynacji ze strony podwładnego, choć może określenie „podwładna” było by tu bardziej na miejscu. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że mówiliśmy już o tym – zauważył dowódca tropicieli, kryjąc zniecierpliwienie. Kątem oka przyglądał się przybyszowi, stojącemu nieruchomo przy oknie od momentu rozpoczęcia odprawy. Już przy wejściu, uwagę Timara przykuł wytrzymały ubiór gościa, noszący ślady znacznego zużycia. Nietrudno było też zauważyć zdenerwowanie Coulfordta, ewidentnie wywołane obecnością obcego. Lord przebierał palcami i rzucał ukratkowe spojrzenia w jego kierunku.
- Drogi Coulfordtcie – głęboki głos dobiegający spod okna wywołał perlisty pot na czole lorda – Być może powinieneś zapytać czy na sumieniu poszukiwanej nie leżą i inne, oprócz zadania widocznych ran obecnemu tu dowódcy zbrojnych, czyny karalne? – Lord poruszał przez chwilę bezgłośnie ustami, aż w końcu wyjąkał z dużymi trudnościami:
- Aaależ tak. Istotnie. Doszły mnie....słuchy....,że pojmaliście kogoś....na...na...na zwiadzie, czyż nie?...
- Tak jest. Pojmany to meerlander.
- Jemu...nic się nie stało...podczas nocnych wypadków? – Coulfordt jakby nabierał na nowo pewności siebie.
- Nie spotkało go nic złego. W każdym razie nie ze strony Mittelsoh. Wszak, próbowała go uwolnić – zrelacjonował dość sucho Timar.
- A z czyjej, w takim bądź razie? – gość spoglądał przez ramię w kierunku sali. Jego głos był rzeczowy i stanowczy. Timar pomyślał, że takim głosem wydaje się komendy wojskowe.
- Meerlander zaatakował nas w czasie zwiadu. Zmuszeni byliśmy go ogłuszyć i zaaresztować w celu wyjaśnienia jego agresywnego zachowania. Mamy jednak powody sądzić, że ktoś celowo wprowadził go w stan dziwnego amoku – Timar zapuścił rękę do torby i wyjął przedmiot mieszczący się w jego dłoni – Podczas przeszukania znaleźliśmy przy nim to – Podał Coulfordtowi niewielki flakonik z różowego szkła.
- Pusty? – zapytał lord ogladając buteleczkę pod światło.
- Pusty. Meerlander musiał wypić jej zawartość. Być może ten eliksir czy wywar miał mu dodać odwagi by nas zaatakować. Chciałbym zauważyć, że zwiadowcy nie dali meerlanderowi powodu do tak daleko posuniętej agresji.
- Atak bez powodu? – Coulfordt zapytał jakby treść słów Timara nie do końca do niego trafiła. Lord spojrzał niepewnie po twarzach pozostałych mężczyzn i nagle wykrzyknął zrywając się z fotela na równe nogi – Ależ...to prowokacja!!!! To spisek! Przemyślany atak na Alturmis, na obywateli naszego miasta! Ach! – Lord rzucił się do stołu, sięgnął po papier i pióro tkwiące w kałamarzu i począł gorączkowo zapisywać stronę, wykrzykując nieprzerwanie kolejne oskarżenia pod adresem Meerlandii – To podłość! Skoro meerlanderowie posuwają się do tak niecnych knowań w stosunku do alturmian poza murami miasta, cóż stoi im na przeszkodzie, by nie umieścić swoich szpiegów i zauszników w szeregach naszych obrońców? Lub co gorsza, wśród niczego nie podejrzewających szarych obywateli Alturmis? – Coulfordt skrobał po papierze jeszcze przez chwilę, aż nagle, teatralnym gestem odrzucił pióro, chwycił kartkę i zamaszyście odwrócił się w stronę obecnych – To jest nadzwyczajna sytuacja. A nadzwyczajna sytuacja wymaga nadzwyczajnych działań! - pozostali wpatrzyli się intensywnie w lorda. Ten zaś przeszedł ceremonialnym krokiem w stronę fotela i stanął na przeciw Timara i wyciągnął rękę z rulonem w górę – Dlatego też, jako zwierzchnik wartowników, postanowiłem wydać niniejsze rozporządzenie, które nadaje wartownikom prawa niezbędne w tej szczególnej sytuacji. Timarze, pozostaniesz dowódcą oddziałów zbrojnych, z tym że odtąd tropiciele będą podlegać wyłącznie moim rozkazom i to bezpośrednio. Dodatkowe zatwierdzenia ze strony Farlanda możesz uznać za całkowicie zbędne. W dokumencie wyszczególniłem klauzule nadające wam wszelkie, niezbędne do egzekwowania prawa narzędzia. Rozporządzenie wchodzi w życie od zaraz, na mocy dekretu o sytuacjach nadzwyczajnych – To mówiąc wręczył Timarowi zwój – Sprawcie się dobrze, a niedługo będziemy omawiać podwyżkę żołdu. Teraz jednak, wszyscy tropiciele mają być postawieni w stan gotowości i oczekiwać dalszych wytycznych z mojej strony. Audiencję uznaję za zakończoną. Odmaszerować! – Timar stanął na baczność, skinął głową i opuścił salę.
- Czy to świeży opatrunek? – zapytał Coulfordt wskazując bandaże na głowie Timara
- Tak, wasza lordowska mość – po raz kolejny potwierdził Timar głosem pozbawionym emocji
- Wypadek przy pracy? – indagował roztrzęsiony lord
- Raczej efekt poważnej niesubordynacji ze strony podwładnego, choć może określenie „podwładna” było by tu bardziej na miejscu. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że mówiliśmy już o tym – zauważył dowódca tropicieli, kryjąc zniecierpliwienie. Kątem oka przyglądał się przybyszowi, stojącemu nieruchomo przy oknie od momentu rozpoczęcia odprawy. Już przy wejściu, uwagę Timara przykuł wytrzymały ubiór gościa, noszący ślady znacznego zużycia. Nietrudno było też zauważyć zdenerwowanie Coulfordta, ewidentnie wywołane obecnością obcego. Lord przebierał palcami i rzucał ukratkowe spojrzenia w jego kierunku.
- Drogi Coulfordtcie – głęboki głos dobiegający spod okna wywołał perlisty pot na czole lorda – Być może powinieneś zapytać czy na sumieniu poszukiwanej nie leżą i inne, oprócz zadania widocznych ran obecnemu tu dowódcy zbrojnych, czyny karalne? – Lord poruszał przez chwilę bezgłośnie ustami, aż w końcu wyjąkał z dużymi trudnościami:
- Aaależ tak. Istotnie. Doszły mnie....słuchy....,że pojmaliście kogoś....na...na...na zwiadzie, czyż nie?...
- Tak jest. Pojmany to meerlander.
- Jemu...nic się nie stało...podczas nocnych wypadków? – Coulfordt jakby nabierał na nowo pewności siebie.
- Nie spotkało go nic złego. W każdym razie nie ze strony Mittelsoh. Wszak, próbowała go uwolnić – zrelacjonował dość sucho Timar.
- A z czyjej, w takim bądź razie? – gość spoglądał przez ramię w kierunku sali. Jego głos był rzeczowy i stanowczy. Timar pomyślał, że takim głosem wydaje się komendy wojskowe.
- Meerlander zaatakował nas w czasie zwiadu. Zmuszeni byliśmy go ogłuszyć i zaaresztować w celu wyjaśnienia jego agresywnego zachowania. Mamy jednak powody sądzić, że ktoś celowo wprowadził go w stan dziwnego amoku – Timar zapuścił rękę do torby i wyjął przedmiot mieszczący się w jego dłoni – Podczas przeszukania znaleźliśmy przy nim to – Podał Coulfordtowi niewielki flakonik z różowego szkła.
- Pusty? – zapytał lord ogladając buteleczkę pod światło.
- Pusty. Meerlander musiał wypić jej zawartość. Być może ten eliksir czy wywar miał mu dodać odwagi by nas zaatakować. Chciałbym zauważyć, że zwiadowcy nie dali meerlanderowi powodu do tak daleko posuniętej agresji.
- Atak bez powodu? – Coulfordt zapytał jakby treść słów Timara nie do końca do niego trafiła. Lord spojrzał niepewnie po twarzach pozostałych mężczyzn i nagle wykrzyknął zrywając się z fotela na równe nogi – Ależ...to prowokacja!!!! To spisek! Przemyślany atak na Alturmis, na obywateli naszego miasta! Ach! – Lord rzucił się do stołu, sięgnął po papier i pióro tkwiące w kałamarzu i począł gorączkowo zapisywać stronę, wykrzykując nieprzerwanie kolejne oskarżenia pod adresem Meerlandii – To podłość! Skoro meerlanderowie posuwają się do tak niecnych knowań w stosunku do alturmian poza murami miasta, cóż stoi im na przeszkodzie, by nie umieścić swoich szpiegów i zauszników w szeregach naszych obrońców? Lub co gorsza, wśród niczego nie podejrzewających szarych obywateli Alturmis? – Coulfordt skrobał po papierze jeszcze przez chwilę, aż nagle, teatralnym gestem odrzucił pióro, chwycił kartkę i zamaszyście odwrócił się w stronę obecnych – To jest nadzwyczajna sytuacja. A nadzwyczajna sytuacja wymaga nadzwyczajnych działań! - pozostali wpatrzyli się intensywnie w lorda. Ten zaś przeszedł ceremonialnym krokiem w stronę fotela i stanął na przeciw Timara i wyciągnął rękę z rulonem w górę – Dlatego też, jako zwierzchnik wartowników, postanowiłem wydać niniejsze rozporządzenie, które nadaje wartownikom prawa niezbędne w tej szczególnej sytuacji. Timarze, pozostaniesz dowódcą oddziałów zbrojnych, z tym że odtąd tropiciele będą podlegać wyłącznie moim rozkazom i to bezpośrednio. Dodatkowe zatwierdzenia ze strony Farlanda możesz uznać za całkowicie zbędne. W dokumencie wyszczególniłem klauzule nadające wam wszelkie, niezbędne do egzekwowania prawa narzędzia. Rozporządzenie wchodzi w życie od zaraz, na mocy dekretu o sytuacjach nadzwyczajnych – To mówiąc wręczył Timarowi zwój – Sprawcie się dobrze, a niedługo będziemy omawiać podwyżkę żołdu. Teraz jednak, wszyscy tropiciele mają być postawieni w stan gotowości i oczekiwać dalszych wytycznych z mojej strony. Audiencję uznaję za zakończoną. Odmaszerować! – Timar stanął na baczność, skinął głową i opuścił salę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz