Meerlandia

"- Gdy miłość jest jedyną rzeczą, o którą warto walczyć, co masz do stracenia?
- Siebie - odparła z gorzkim uśmiechem..."

Bezpretensjonalne opowiadanie fantasy...

wtorek, 17 maja 2011

Część szesnasta

Ognisko dogasało. Zastanowiłam się ile czasu upłynęło, odkąd Meerlander poszedł przyprowadzić konia. Nie czułam się na siłach by pójść go szukać, ale leżenie praktycznie bez ruchu odrętwiło mnie nieco. Poza tym doskwierała mi moja niemoc. Powoli przewróciłam się na bok i oszczędzając ranne miejsce usiadłam na przeciwko ogniska. Sięgnęłam kilka patyków ze stosu chrustu i położyłam w pobliżu wątłego płomienia. Ogieniek przeskoczył na swieże gałązki i strzelil iskrami. Wyciągnęłam dłonie i poczułam miłe ciepło mrowiące po ich wewnętrznej stronie. Zaburczało mi też w brzuchu, ale musiałam zignorować protesty pustego żołądka. Z lewej strony za moimi plecami ledwie słyszalnie pękła nadeptnięta gałązka. W odruchu przesunęłam powoli dłoń w kierunku noża. Jeśli to jakiś pospolity złodziejaszek napadający na podróżnych w lesie to pomimo mojej rany źle trafił.
- Spokojnie, to ja – w głosie meerlandera, jakkolwiek przyciszonym i opanowanym, pobrzmiewała nuta niepokoju. Za sobą ciągnął Sawkę, mojego konia, i dość niestarannie przywiązał ją do najbliższego drzewa, po czym kucnął naprzeciw mnie zachowując spory dystans – Widzę, że czujesz się lepiej, w każdym razie gorączka ci ustąpiła. – Skinęłam głową w odpowiedzi, choć meerlander raczej stwierdził fakt niż zadał pytanie - Jak pewnie też zauważyłaś, zamarudziłem trochę w drodze po nią – wskazał na Sawkę szczypiącą zielone źdźbła trawy – Postanowiłem się nieco rozejrzeć po okolicy i sprawdzić, czy nie kręci się w pobliżu nikt, komu mogła by się nie spodobać moja osoba. Jednak widzę, że mogę nie być odosobniony w moim położeniu – sięgnął za kaftan, wyjął jakiś zwitek i rzucił na ziemię przede mną – Jeśli to prawda – wskazał na zwitek – to dobrze sie zastanów zanim wypowiesz choć słowo – Sięgnęłam po poszarpany rulon. Było to zdarte skądś obwieszczenie, a dokładniej...
- Skąd to masz!?! – czułam jak krew odpływa mi z twarzy z wrażenia
- Właściwie to ja powinienem zapytać, dlaczego twoja podobizna widnieje na liście gończym rozwieszonym przy każdej bramie Alturmis. Choć nie to jest najbardziej intrygujące w tym wszystkim, Mittelsoh. Wnioskuję, że to twoje imię – spojrzałam pytająco na niego – Czy zdołałaś już doczytać jaką nagrodę wyznaczono za twoją głowę?
- Tysiąc skattów... – wymamrotałam z niedowierzaniem rozwinąwszy rulon do końca
- Otóż to. Nie powiem, sumka jest na tyle kusząca, że sam mógłbym cię w tej chwili przerzucić przez siodło i zawieźć do Alturmis w wiadomym celu. W tym stanie nie stawiłabyś znaczącego oporu – w swej zimnej kalkulacji meerlander nie pozostawiał najmniejszej szansy na obalenie przedłożonych dowodów
- Więc dlaczego...?
- Dlaczego nie wykorzystuję tej prześwietnej okazji? – zdawało mi się, że w jego głosie zadźwięczała ironia - Jesteś tropicielem, a zatem powinnaś wykazać się na tyle wysoką inteligencją, by nie zadawać pytań, na które sama możesz sobie odpowiedzieć. Poza tym na pytania poszukamy lepszej okazji. Teraz trzeba, żebyś się pozbierała. Musimy się stąd wynieść zanim jacyś lokalni padlinożercy nas tu wywęszą – energicznie wstał i zabrał się za gaszenie ogniska i rozrzucanie popiołu.
- Tysiąc skattów: takiej sumy nie daje się za byle przestępstwo – wypowiedziałam w przestrzeń rozmyślając nad narosłą sytuacją. Merrlander, zdając się nie zwracać uwagi na moje słowa, zwinął derkę i umocował ją do siodła.
- Musiałaś zaleźć komuś ważnemu za skórę - podał mi rękę i pomógł dosiąść konia -  Byle kogo nie stać na taką nagrodę. Będziesz miała teraz dwa zmartwienia na głowie: rozwiązanie zagadki zleceniodawcy i dbanie o swój bok.  – rozejrzał się po miejscu niedawnego obozowiska, cmoknął przez zęby na Sawkę i ruszyliśmy stępa w kierunku południa. Przyglądałam się z wysokości siodła meerlanderowi. Szedł miękkim krokiem i trzymał luźno końskie wodze. Uderzyła mnie jego swoboda jaskrawie skontrastowana z wizją skrępowanego więźnia z lochu wartowni.
- Wczoraj w nocy tropiciele schwytali jednego z twoich ziomków – nie zwolnił kroku, ale dostrzegłam nabrzmiewające żyły na jego szyi i ramionach. Zaryzykowałam pociągnięcie tematu starając się nadać mojemu głosowi obojętne brzmienie – Mówili, że napadł na nasz oddział w jakimś szale – Meerlander stanął w miejscu. Zacisnął widocznie zęby. Milczał chwilę.
- To, co niektórzy skłonni byli by uznać za tchórzostwo, niekiedy jest konsekwencją najtrudniejszego wyboru z możliwych – przerwał, jakby wahając się – poświęcenia jednostki dla dobra ogółu... – Stał milcząc. Zdało mi się, że dopiero wypowiedzenie tego faktu na głos uświadomiło mu ostateczność podjętego przezeń rozstrzygnięcia – Nie ważne, nie teraz. Nie potrzebujesz wiedzieć więcej, Mittelsoh, i nie myśl o tym co przed chwilą powiedziałem – rzucił nagle przez ramię i ruszył zdecydowanym krokiem przed siebie.
- Jest jednak jedna rzecz, o której zapomniałeś mi powiedzieć – tak jak przypuszczałam, moje słowa spotkały się z błyskawiczną reakcją: obrócił głowę i prawie zmroził mnie spojrzeniem swoich zielonych oczu za oczywistą kobiecą dociekliwość. Niezrażona odpowiedziałam na jego nieme żądanie – Zapomniałeś mi powiedzieć jak masz na imię
–  Zamrugał zaskoczony, co wywołało uśmieszek na mojej twarzy.
- Jak na kogoś, kto prawie na dobre pożegnał się z życiem nie brakuje ci bystrości umysłu – zaśmiał się krótko – Na imię mi Reino.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz