Meerlandia

"- Gdy miłość jest jedyną rzeczą, o którą warto walczyć, co masz do stracenia?
- Siebie - odparła z gorzkim uśmiechem..."

Bezpretensjonalne opowiadanie fantasy...

sobota, 14 stycznia 2012

Część dwudziesta


                    Gdy tylko za dowódcą tropicieli zamknęły się drzwi, w sali rozległo się powolne, rytmiczne klaskanie.
- Brawo – powiedział półszeptem nieznajomy nie przerywając klaskania – Twoje ukryte zdolności przywódcze doprawdy zaskoczyły mnie – dodał z ironicznym zabarwieniem w głosie. Coulfordt odwrócił się do swojego gościa jakby chciał odpowiedzieć na uszczypliwość w podobnym tonie. Pomyślał jednak, że w gruncie rzeczy, ten mężczyzna nie raz okazał już swoją nieobliczalność. W milczeniu więc przyglądał się jak nieznajomy bierze do ręki różowy flakonik i chowa do kieszeni.
- Miałeś zachować dyskrecję – burknął Coulfordt, wskazując na rękę nieznajomego – A tymczasem obnosisz się z tym sygnetem jak sroka z błyskotką.
- Twoim największym problemem była, i najwyraźniej nadal jest, nieumiejętność oszacowania, który z twoich problemów jest w danej chwili najważniejszy oraz ile ich naprawdę jest.
- Moim najwiekszym problemem w tej chwili jest Farland. A do czasu rozwiązania jego kwestii, problemem jest twój brak dyskrecji, przez któ...
- Bzdura!!! – warknął gość, na co Coulfordt aż podskoczył -  Widzę, że nie tylko nie doceniłeś wagi raportu dowódcy tropicieli, ale wręcz przespałeś jego istotną część. Ta dziewczyna, ta tropicielka według słów Timara widziała meerlandera.
- No i cóż z tego? Pewnie pół jego oddziału go widziało...
- Twoja ignorancja zaczyna być niebezpieczna – wycedził przez zaciśnięte zęby nieznajomy, przerywając tym samy wypowiedź lorda – Pół oddziału widziało jeńca, ale tylko ona jedna znika? Już zapomniałeś za co ją ścigacie?
- No...za niesubordynację...
- Idiota – wymamrotał ledwie dosłyszalnie obcy – Timar twierdzi, że mógł ją ranić w utarczce. Utarczce na tle pozornie rutynowo zatrzymanego jeńca, którego ty nakazałeś objąć klauzulą poufności.
- Sam mówiłeś, żebym się nim zainteresował...
- Dość tego! – ryknął przybysz i zbliżył swoją twarz do twarzy Coulfordta. Lord poczuł gesią skórkę na całym swoim ciele pod wejrzeniem zimnych, szarych oczu – Módl się lepiej do wszystkich swoich bogów, żeby tę dziewczynę faktycznie znaleziono rozszarpaną przez wilki w górach. A teraz zbieraj się! Masz ważne spotkanie z namiestnikiem Farlandem.  

wtorek, 3 stycznia 2012

Część dziewiętnasta

                 Coulfordt lubił przeprowadzać odprawę z dowódcą tropicieli w cztery oczy. Timar natomiast nie miał nic przeciwko takiej atmosferze poufności. Tym razem jednak, na porannej odprawie pojawił się ktoś trzeci. Nieznajomy stał na uboczu zachowując dyskrecję i nie ingerował w rozmowę. Zwrócony był tyłem do Timara i Coulfordta z rękami splecionymi na piersi. Sprawiał wrażenie całkowicie pochłoniętego kontemplacją widoku rozciągającego się za wysokim oknem rezydencji lorda. Pomimo obojętności i pozornego braku zainteresowania przedmiotem spotkania ze strony obcego, Coulfordt był chaotyczny i znerwicowany bardziej niż zwykle. Pytał wielokrotnie o fakty, które Timar niejednokrotnie podczas tego spotkania już wyjaśniał, w efekcie czego audiencja rozpoczęta z wczesnych godzin rannych przeciągała się praktycznie w nieskończoność.
- Czy to świeży opatrunek? – zapytał Coulfordt wskazując bandaże na głowie Timara
- Tak, wasza lordowska mość – po raz kolejny potwierdził Timar głosem pozbawionym emocji
- Wypadek przy pracy? – indagował roztrzęsiony lord
- Raczej efekt poważnej niesubordynacji ze strony podwładnego, choć może określenie „podwładna” było by tu bardziej na miejscu. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że mówiliśmy już o tym – zauważył dowódca tropicieli, kryjąc zniecierpliwienie. Kątem oka  przyglądał się przybyszowi, stojącemu nieruchomo przy oknie od momentu rozpoczęcia odprawy. Już przy wejściu, uwagę Timara przykuł wytrzymały ubiór gościa, noszący ślady znacznego zużycia. Nietrudno było też zauważyć zdenerwowanie Coulfordta, ewidentnie wywołane obecnością obcego.  Lord przebierał palcami i rzucał ukratkowe spojrzenia w jego kierunku.
- Drogi Coulfordtcie – głęboki głos dobiegający spod okna wywołał perlisty pot na czole lorda – Być może powinieneś zapytać czy na sumieniu poszukiwanej nie leżą i inne, oprócz zadania widocznych ran obecnemu tu dowódcy zbrojnych, czyny karalne? – Lord poruszał przez chwilę bezgłośnie ustami, aż w końcu wyjąkał z dużymi trudnościami:
- Aaależ tak. Istotnie. Doszły mnie....słuchy....,że pojmaliście kogoś....na...na...na zwiadzie, czyż nie?...
- Tak jest. Pojmany to meerlander.
- Jemu...nic się nie stało...podczas nocnych wypadków? – Coulfordt jakby nabierał na nowo pewności siebie.
- Nie spotkało go nic złego. W każdym razie nie ze strony Mittelsoh. Wszak, próbowała go uwolnić – zrelacjonował dość sucho Timar.
- A z czyjej, w takim bądź razie? – gość spoglądał przez ramię w kierunku sali. Jego głos był rzeczowy i stanowczy. Timar pomyślał, że takim głosem wydaje się komendy wojskowe.
- Meerlander zaatakował nas w czasie zwiadu. Zmuszeni byliśmy go ogłuszyć i zaaresztować w celu wyjaśnienia jego agresywnego zachowania. Mamy jednak powody sądzić, że ktoś celowo wprowadził go w stan dziwnego amoku – Timar zapuścił rękę do torby i wyjął przedmiot mieszczący się w jego dłoni – Podczas przeszukania znaleźliśmy przy nim to – Podał Coulfordtowi niewielki flakonik z różowego szkła.
- Pusty? – zapytał lord ogladając buteleczkę pod światło.
- Pusty. Meerlander musiał wypić jej zawartość. Być może ten eliksir czy wywar miał mu dodać odwagi by nas zaatakować. Chciałbym zauważyć, że zwiadowcy nie dali meerlanderowi powodu do tak daleko posuniętej agresji. 
- Atak bez powodu? – Coulfordt zapytał jakby treść słów Timara nie do końca do niego trafiła. Lord spojrzał niepewnie po twarzach pozostałych mężczyzn i nagle wykrzyknął zrywając się z fotela na równe nogi – Ależ...to prowokacja!!!! To spisek! Przemyślany atak na Alturmis, na obywateli naszego miasta! Ach! – Lord rzucił się do stołu, sięgnął po papier i pióro tkwiące w kałamarzu i począł gorączkowo zapisywać stronę, wykrzykując nieprzerwanie kolejne oskarżenia pod adresem Meerlandii – To podłość! Skoro meerlanderowie posuwają się do tak niecnych knowań w stosunku do alturmian poza murami miasta, cóż stoi im na przeszkodzie, by nie umieścić swoich szpiegów i zauszników w szeregach naszych obrońców? Lub co gorsza, wśród niczego nie podejrzewających szarych obywateli Alturmis? – Coulfordt skrobał po papierze jeszcze przez chwilę, aż nagle, teatralnym gestem odrzucił pióro, chwycił kartkę i zamaszyście odwrócił się w stronę obecnych – To jest nadzwyczajna sytuacja. A nadzwyczajna sytuacja wymaga nadzwyczajnych działań!  - pozostali wpatrzyli się intensywnie w lorda. Ten zaś przeszedł ceremonialnym krokiem w stronę fotela i stanął na przeciw Timara i wyciągnął rękę z rulonem w górę – Dlatego też, jako zwierzchnik wartowników, postanowiłem wydać niniejsze rozporządzenie, które nadaje wartownikom prawa niezbędne w tej szczególnej sytuacji. Timarze, pozostaniesz dowódcą oddziałów zbrojnych, z tym że odtąd tropiciele będą podlegać wyłącznie moim rozkazom i to bezpośrednio. Dodatkowe zatwierdzenia ze strony Farlanda możesz uznać za całkowicie zbędne. W dokumencie wyszczególniłem klauzule nadające wam wszelkie, niezbędne do egzekwowania prawa narzędzia. Rozporządzenie wchodzi w życie od zaraz, na mocy dekretu o sytuacjach nadzwyczajnych – To mówiąc wręczył Timarowi zwój – Sprawcie się dobrze, a niedługo będziemy omawiać podwyżkę żołdu. Teraz jednak, wszyscy tropiciele mają być postawieni w stan gotowości i oczekiwać dalszych wytycznych z mojej strony. Audiencję uznaję za zakończoną. Odmaszerować! – Timar stanął na baczność, skinął głową i opuścił salę.

czwartek, 24 listopada 2011

Część osiemnasta

               Ambasador Meerlandii w Alturmis Grindsert chwalił sobie swoją posadę. Co prawda na stare lata brakowało mu nieco nadmorskiej bryzy Meerlandii, ale przynajmniej atmosfera Alturmis nie wywoływała u niego ataków apopleksji, tak jak to podobno działo się z urzędnikami na placówce w Rovalii. Tamtejszy konsul został odwołany po zaledwie trzech miesiącach w stanie skrajnego wyczerpania psychicznego. Podobno po powrocie do kraju zasypiał dopiero po trzecim pianiu kura.
Stosunki panujące między Meerlandią i Alturmis, jakkolwiek nie do końca idealne, nie szargały nerwów ambasadora. Ewentualne spory na tle handlowym udawało się ambasadorowi rozwiązywać dość sprawnie z pomocą i życzliwym zaangażowaniem tutejszego namiestnika. Wewnętrzne trudności państwa ograniczały się do pijackich burd, ataków złodziejskich i skrytobójczych oraz pomniejszych występków. Zatem nic nadzwyczajnego w ramach sporej metropolii z dużą rozpiętością majątkową wśród mieszkańców. Tym większym zaskoczeniem była dla ambasadora wiadomość o zatrzymaniu przez oddział zwiadowców i osadzeniu w lochu jego rodaka i to w oparciu o zarzut napaści. „Pewno jakieś nieporozumienie, które uda się szybko i bezboleśnie wyjaśnić” – pomyślał Grindsert chowając przyniesioną mu z samego rana notkę dotyczącą sprawy. Nieśpiesznym krokiem wyszedł z domu, wsiadł do lektyki i kazał się zanieść do pałacu namiestnika Ferlanda.
Ferland wyraźnie oczekiwał wizyty. Ambasador został bez zbędnego przedłużania wprowadzony do gabinetu namiestnika, i przywitany przezeń uprzejmie choć bez nadmiernej wylewności.
- Drogi ambasadorze – Ferland uścinął dłoń Grindserta – Jakże sie miewasz?
- Miewam sie nieźle, choć nie ukrywam, że i gorsze i lepsze dni mi się zdarzały – Grindsert opadł na wskazane mu krzesło. Farland pokiwał głową.
- Nie trudno jest mi się domyślić co cię sprowadza do mnie. Może coś ciepłego do wypicia? – kurtuazyjnie wtrącił namiestnik
- Nie odmówię. Jesień przestała nas rozpieszczać słońcem, co w przypadku starych kości nie pozostaje bez oddźwięku – Grindsert roztarł dłonie i wziął podany mu kubek parującego naparu – Przyznaję, że aresztowanie meerlandera na ziemiach Alturmis nieco mnie zaskoczyło.
- Bez wątpienia jakaś pomyłka, którą uda się naprawić niezwłocznie – odparł Farland podchodząc do stołu i biorąc ze stosu papierów jedną kartkę – Właśnie w tej sprawie wezwałem lorda Coulfordta na spotkanie w trybie natychmiastowym. Coulfordt pełni funkcję sekretarza do spraw bezpieczeństwa i porządku – dodał namiestnik, spogladając na ambasadora ponad drobnymi okularkami usadowionymi na końcu prostego wąskiego nosa – Obiecał przedłożyć sprawozdanie jak tylko zapozna się z raportem wartowników pełniących służbę zwiadowczą minionej nocy.
- Brzmi obiecująco – odparł Grindsert sącząc wrzątek z kubka – Muszę nadmienić, że nie umknęły mojej uwadze słuchy, krążące od rana w mieście. Szukają jednej tropicielki – ambasador uważnie przyglądał się reakcji Farlanda na te rewelacje. Namiestnik pośpieszył z odpowiedzią z niezakłóconym spokojem i profesjonalizmem
- Tak, istotnie. Z tego co mi wiadomo, wywołała zamieszanie w wartowni przetrzymującej meerlandera. Również co do tej stytuacji oczekuję wyjaśnień Coulfordta. Jak już wspomniałem przybędzie tu z najświeższym raportem. Spodziewam się go w ciągu najbliższej godziny.
- Pozwolę sobie zapytać, czy zdarzały się już wcześniej tego typu incydenty z jej udziałem?
- To pierwsza taka niesubordynacja w jej przypadku o ile mi wiadomo. Niestety fakt, iż zbiegła z miasta nie pracuje na jej korzyść. Oczywiście rozpatrzymy okoliczności łagodzące, o ile takowe wystąpią. Podejrzewam, że to jakiś niefortunny splot wypadków, z którego szybko się wytłumaczy, umożliwiając nam jednocześnie niezwłoczne uwolnienie obywatela Meerlandii.
- Z kobietami nigdy nic nie wiadomo – mruknął z poczciwym uśmiechem Grindsert – W każdym razie mam nadzieję, że ten incydent pozostanie jedynie niewielkim zgrzytem w naszych relacjach – Ambasador podniósł się z krzesła i zaczął kierować się ku drzwiom. Farland kroczył obok niego. Tuż przy wyjściu Grindsert zwrócił się do namiestnika i uścisnęli sobie dłonie.
- Swoją drogą to nieco zaskakujące działanie ze strony władz Alturmis – rzekł Grindsert z ręką na klamce – Zakładacie, że dziewczyna wplątała się w niegroźny incydent, tylko pozornie mogący mieć poważne skutki. Ja sam, mając na względzie, że jak dotąd nie weszła w konflikt z prawem, potraktowałbym całą sprawę wyrozumiale, licząc, iż zrozumiawszy swój błąd ta tropicielka spróbuje się sama wytłumaczyć.
- Jak już wspomniałem – Farland poprawił okularki i spojrzał szczerze na ambasadora -  liczymy, że postąpi rozsądnie i udzieli nam niezbędnych wyjaśnień jak tylko otrząśnie się z ewidentnego szoku, który musiał wpłynąć na jej decyzję o oddaleniu się z miasta.
- Po cóż zatem porozwieszano w mieście te niefortunne listy gończe z zawrotną nagrodą za jej głowę? Pomijając sumę przyciągającą uwagę wszystkich mentów społecznych, zaskoczeniem dla mnie było dostrzec na tychże obwieszczeniach twoją, drogi Farlandzie, sygnaturę. To działanie, pozwolę sobie zauważyć, dalekie jest od wyrozumiałości – Ambasador skłonił głowę i wyszedł z gabinetu namiestnika. Odniósł wrażenie, że ostatnia uwaga zachwiała nieco właściwym namiestnikowi spokojem.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Część siedemnasta

                Mawiają, że jeśli chcesz znaleźć łotra do mokrej roboty, wystarczy, że staniesz w podlejszej dzienicy Alturmis i zabrzęczysz zawartością sakiewki. Jeśli oczywiście takową posiadasz. Z drugiej strony, jeśli nie masz sakiewki, po co szukałbyś łotra. Biedota ma dostacznie dużo powodów by unikać spotkania z szumowinami, tak lokalnymi jak i przyjezdnymi. Nie trudno jest się więc domyślić, że list gończy obiecujący okrągłą sumkę tysiąca skattów wzbudził ogromne zainteresowanie i entuzjazm wszelakich typów spod ciemnej gwiazdy kręcących się w mieście. Szczegóły dotyczące głowy, za którą owa nagroda miała zostać wypłacona wywołały mieszane uczucia u co poniektórych.
- Tfu! – splunął parszywiec z przepaską na oku stojący najbliżej ściany z obwieszczeniem – Tysiąc? Za jej głowę?? JEJ?!?! To już chyba wolałbym się spotkać z wygłodniałym niedźwiedziem w lesie. Miałbym większe szanse na przeżycie, a ten tysiąc i tak z trudem by starczył na opłacenie znachora, bo o alchemiku nie wspominam nawet, żeby naprawił to co ona by człowiekowi potrafiła zrobić – zarechotał szyderczo.
- Chyba grabaża! – krzyknął ktoś z boku rozbawiając zebranych.
- A i tak będziesz miał szczęście, jak ci ten znachor przyszyje kończyny na właściwe miejsca – uwaga z tłumu rzucona w odpowiedzi wzbudziła nową falę ogólnej wesołości.
- A właściwie to za co jej szukają?
- Ponoć poderżnęła gardło jeńcowi z Meerlandii i zakłuła jednego z tropicieli.
- Wiedziałem, że ci tropiciele maja nierówno pod sufitem.
- Tropiciele idą!!! – stłumiony okrzyk zdławił natychmiast rechot gawiedzi zebranej pod bramą.
- Z nimi lepiej nie zaczynać – mruknął ktoś inny. Na ten dodatkowy komentarz motłoch zaczął się rozchodzić mamrocząc pod nosem inwektywy i spluwając głośno, po uprzednim rzuceniu nieżyczliwych spojrzeń w kierunku nadchodzących wartowników. Kirst i Greggs bez trudu przedostali się przez rozstępujący się tłum pod ścianę z obwieszczeniem.
- No, nieeee – burknął Kirst – Czy ktoś mi może powiedzieć o co w tym wszystkim chodzi? Ja rozumiem, że Timar się rzuca w tańcu Wita i chce widzieć Mittelsoh już albo jeszcze szybciej, ale to??? – wskazał głową w kierunku muru z kartką.
- Właśnie – przytaknął Greggs – Coś zbyt wiele stron zainteresowało się nocnymi wypadkami w tak krótkim czasie. I jeszcze ten posłaniec od Coulfordta...
- Posłaniec nic tu akurat nie winny. Powiedzieli to poszedł. W końcu sam nam wyjawił, że wysłano go z prośbą o nocne raporty. Z odrobiną perswazji, ale wyjawił – Kirst uśmiechnął się jak niewiniątko na wspomnienie krótkiej, acz zdecydowanej wymiany pytań i odpowiedzi miedzy nim samym, a przerażonym do żywego sekretarzem lorda, wysłanym przez tego ostatniego w charakterze  umyślnego.
- Odrobiną? Kirst, mało mu oczy z orbit nie wyszły jak go chwyciłeś za gardło. Owszem posłaniec nie ma tu nic do rzeczy, ale list gończy z nakazu Timara z jeszcze świeżym podpisem namiestnika miasta? I to za co?
- Za rozbicie garnka na timarowym czerepie i próbę uwolnienia tego tam meerlandera – podpowiedział usłużnie Kirst
- Nieudaną na dodatek. A propos Timara, wrócił już od Coulfordta?
- Mam cichą nadzieję, że będzie tam siedział do południa – Kirst ziewnął rozdzierająco – Stęskniłem się za własnym łóżkiem. Chodź, wracamy bo inaczej poodmrażam sobie jakieś cenne części mojego ciała – Greggs spojrzał z powątpiewaniem na druha, na co ten rzucił w odpowiedzi – Twarz na ten przykład. Byłbym bardzo nieszczęśliwy gdyby miała mi odpaść.– Greggs cmoknął w wyrazie uznania dla zapobiegliwości Kirsta i obaj oddalili się od obwieszczenia z wymalowaną na nim domniemaną podobizną Mitti.

wtorek, 17 maja 2011

Część szesnasta

Ognisko dogasało. Zastanowiłam się ile czasu upłynęło, odkąd Meerlander poszedł przyprowadzić konia. Nie czułam się na siłach by pójść go szukać, ale leżenie praktycznie bez ruchu odrętwiło mnie nieco. Poza tym doskwierała mi moja niemoc. Powoli przewróciłam się na bok i oszczędzając ranne miejsce usiadłam na przeciwko ogniska. Sięgnęłam kilka patyków ze stosu chrustu i położyłam w pobliżu wątłego płomienia. Ogieniek przeskoczył na swieże gałązki i strzelil iskrami. Wyciągnęłam dłonie i poczułam miłe ciepło mrowiące po ich wewnętrznej stronie. Zaburczało mi też w brzuchu, ale musiałam zignorować protesty pustego żołądka. Z lewej strony za moimi plecami ledwie słyszalnie pękła nadeptnięta gałązka. W odruchu przesunęłam powoli dłoń w kierunku noża. Jeśli to jakiś pospolity złodziejaszek napadający na podróżnych w lesie to pomimo mojej rany źle trafił.
- Spokojnie, to ja – w głosie meerlandera, jakkolwiek przyciszonym i opanowanym, pobrzmiewała nuta niepokoju. Za sobą ciągnął Sawkę, mojego konia, i dość niestarannie przywiązał ją do najbliższego drzewa, po czym kucnął naprzeciw mnie zachowując spory dystans – Widzę, że czujesz się lepiej, w każdym razie gorączka ci ustąpiła. – Skinęłam głową w odpowiedzi, choć meerlander raczej stwierdził fakt niż zadał pytanie - Jak pewnie też zauważyłaś, zamarudziłem trochę w drodze po nią – wskazał na Sawkę szczypiącą zielone źdźbła trawy – Postanowiłem się nieco rozejrzeć po okolicy i sprawdzić, czy nie kręci się w pobliżu nikt, komu mogła by się nie spodobać moja osoba. Jednak widzę, że mogę nie być odosobniony w moim położeniu – sięgnął za kaftan, wyjął jakiś zwitek i rzucił na ziemię przede mną – Jeśli to prawda – wskazał na zwitek – to dobrze sie zastanów zanim wypowiesz choć słowo – Sięgnęłam po poszarpany rulon. Było to zdarte skądś obwieszczenie, a dokładniej...
- Skąd to masz!?! – czułam jak krew odpływa mi z twarzy z wrażenia
- Właściwie to ja powinienem zapytać, dlaczego twoja podobizna widnieje na liście gończym rozwieszonym przy każdej bramie Alturmis. Choć nie to jest najbardziej intrygujące w tym wszystkim, Mittelsoh. Wnioskuję, że to twoje imię – spojrzałam pytająco na niego – Czy zdołałaś już doczytać jaką nagrodę wyznaczono za twoją głowę?
- Tysiąc skattów... – wymamrotałam z niedowierzaniem rozwinąwszy rulon do końca
- Otóż to. Nie powiem, sumka jest na tyle kusząca, że sam mógłbym cię w tej chwili przerzucić przez siodło i zawieźć do Alturmis w wiadomym celu. W tym stanie nie stawiłabyś znaczącego oporu – w swej zimnej kalkulacji meerlander nie pozostawiał najmniejszej szansy na obalenie przedłożonych dowodów
- Więc dlaczego...?
- Dlaczego nie wykorzystuję tej prześwietnej okazji? – zdawało mi się, że w jego głosie zadźwięczała ironia - Jesteś tropicielem, a zatem powinnaś wykazać się na tyle wysoką inteligencją, by nie zadawać pytań, na które sama możesz sobie odpowiedzieć. Poza tym na pytania poszukamy lepszej okazji. Teraz trzeba, żebyś się pozbierała. Musimy się stąd wynieść zanim jacyś lokalni padlinożercy nas tu wywęszą – energicznie wstał i zabrał się za gaszenie ogniska i rozrzucanie popiołu.
- Tysiąc skattów: takiej sumy nie daje się za byle przestępstwo – wypowiedziałam w przestrzeń rozmyślając nad narosłą sytuacją. Merrlander, zdając się nie zwracać uwagi na moje słowa, zwinął derkę i umocował ją do siodła.
- Musiałaś zaleźć komuś ważnemu za skórę - podał mi rękę i pomógł dosiąść konia -  Byle kogo nie stać na taką nagrodę. Będziesz miała teraz dwa zmartwienia na głowie: rozwiązanie zagadki zleceniodawcy i dbanie o swój bok.  – rozejrzał się po miejscu niedawnego obozowiska, cmoknął przez zęby na Sawkę i ruszyliśmy stępa w kierunku południa. Przyglądałam się z wysokości siodła meerlanderowi. Szedł miękkim krokiem i trzymał luźno końskie wodze. Uderzyła mnie jego swoboda jaskrawie skontrastowana z wizją skrępowanego więźnia z lochu wartowni.
- Wczoraj w nocy tropiciele schwytali jednego z twoich ziomków – nie zwolnił kroku, ale dostrzegłam nabrzmiewające żyły na jego szyi i ramionach. Zaryzykowałam pociągnięcie tematu starając się nadać mojemu głosowi obojętne brzmienie – Mówili, że napadł na nasz oddział w jakimś szale – Meerlander stanął w miejscu. Zacisnął widocznie zęby. Milczał chwilę.
- To, co niektórzy skłonni byli by uznać za tchórzostwo, niekiedy jest konsekwencją najtrudniejszego wyboru z możliwych – przerwał, jakby wahając się – poświęcenia jednostki dla dobra ogółu... – Stał milcząc. Zdało mi się, że dopiero wypowiedzenie tego faktu na głos uświadomiło mu ostateczność podjętego przezeń rozstrzygnięcia – Nie ważne, nie teraz. Nie potrzebujesz wiedzieć więcej, Mittelsoh, i nie myśl o tym co przed chwilą powiedziałem – rzucił nagle przez ramię i ruszył zdecydowanym krokiem przed siebie.
- Jest jednak jedna rzecz, o której zapomniałeś mi powiedzieć – tak jak przypuszczałam, moje słowa spotkały się z błyskawiczną reakcją: obrócił głowę i prawie zmroził mnie spojrzeniem swoich zielonych oczu za oczywistą kobiecą dociekliwość. Niezrażona odpowiedziałam na jego nieme żądanie – Zapomniałeś mi powiedzieć jak masz na imię
–  Zamrugał zaskoczony, co wywołało uśmieszek na mojej twarzy.
- Jak na kogoś, kto prawie na dobre pożegnał się z życiem nie brakuje ci bystrości umysłu – zaśmiał się krótko – Na imię mi Reino.  

sobota, 19 lutego 2011

Część piętnasta

 - Macie ją znaleźć! Chcę tę zdrajczyni widzieć przed sobą jeszcze dzisiaj! – Timar uderzyl pięścia w stół. Alchemik nakładający opatrunek na jego poszarpane ramię aż się skulił po czym cmoknął wyrażając dezaprobatę dla zachowania pacjenta. Twarze tropicieli zebranych przed Timarem wyrażały zdziwienie pomieszane z niedowierzaniem. Ich dobry humor wyparował wraz z podchmieleniem w momencie gdy po powrocie do wartowni odnaleźli Timara z rozbitą głową i krwawiącym ramieniem zamkniętego w jednej z cel. Gdy zaczęła mu wracać przytomność wypił podaną mu gorzałkę i otrzeźwiał na tyle, że powoli zaczął zdawać relację z nocnych wypadków. Po wyjściu z karczmy odprowadził Souli do domu i postanowił zajrzeć do kwatery. Tam spostrzegł, że ktoś zszedł do lochu. Pomyślał, że może jeniec się obudził i zawołał wartownika. Okazało się jednak, że więzień nadal tkwił bez życia w celi, ale ku zaskoczeniu Timara, ta żmijka Mittelsoh najwyraźniej próbowała go wydostać z niewoli. Timar przyłapał ją na gorącym uczynku. A ona w ataku pełnym afektu próbowała go unieszkodliwić, raniąc ramię i rozbijając dzbanek na głowie. W ostatnim odruchu zadał jej cios nożem choć nie pamiętał dokładnie czy i na ile poważnie zdołał ją ranić. Cios w głowę pozbawił go przytomności....
- Sprawdzimy stajnię i rozpytamy wśród wartowników przy reszcie bram. Może coś zauważyli – rzucił Greggs. Wrócił z karczmy z myślą o rychlym pójsciu spać i oddalająca się coraz bardziej wizja odpoczynku była mu nie w smak. Do tego pokiereszowany Timar dający upust swojemu niezadowoleniu zaczynał być nie do zniesienia, i nic nie wskazywało na to by się miał szybko uspokoić – Kirst. Zbieraj się, idziemy – Złapał otumanionego Kirsta i wyprowadził z wartowni, uprzedzając jego ewentualne protesty. Tuż za drzwiami pociągnął go gwałtownie w kierunku najbliższego zaułka, w którym stanęli pod podcieniami narożnego budynku. Stąd meli widok na wartownię, a sami nie rzucali się nikomu w oczy. Greggs wyjął fajkę, nabił ją dzięgielem i dyskretnie zapalił. Spojrzał na Kirsta, który w tej chwili w kwestii utrzymywania pozycji pionowej w całości polegał na opinii pobliskiej ściany. Kirst podniósł rękę z wyciągniętym palcem, jak gdyby chciał powiedzieć coś istotnego, nabrał powietrza, po czym westchnął, machnął ręką i zaczął się wpatrywać niewidzącym wzrokiem w bruk.
- Kirst, pyknij sobie – mruknął Greggs z nutką sympatii dla druha z dość słabą głową i podał mu zapaloną fajkę.
- Wiszz tso, Gr..Gregsss – wybełkotał Kirst zakurzywszy – Zzawsze cie-e lubiłem... Dobry ss ciebie kumpel. – Greggs uśmiechnął się.
- Kirst – wyszeptał do niego zdecydowanie – czy mógłbyś chociaż spróbować otrzeźwieć na tyle byś rozumiał co do ciebie mowię?
- Ciiiiiiii.... Nii kszyczsz tak... – skrzywił się Kirst – Ja cie-e rosumim...Ni musiszz siee suosszcic.. – Greggs westchnął i pomyślał, że bez radykalnego podejścia Kirst do niczego mu się w takim stanie nie przyda. Zabrał Kirstowi swoją fajkę, podszedł do beczki, w której zbierano deszczówkę, wyjął z niej pełne wiadro i chlusnął w Kirsta bez ostrzeżenia. Niczego nie spodziewający się biedak runął na bruk w ataku hiperwentylacji.
 - Kirst, na bogów, przestań się rzucać jak ryba na patelni – mruknął Greggs, pomagając druhowi usiąść pod ścianą – A teraz mnie posłuchaj: gdybyś został przyłapany na czymś niedopuszczalnym lub przynajmniej wątpliwie zgodnym z prawem, co byś zrobił?
 - Gdybym...został...przyłapany... – Kirst powoli analizował pytanie patrząc niewidzącym wzrokiem przed siebie – Nie chciałbym być rozpoznany. Mimowolnego świadka trzeba by było usunąć.
- Dobry chłopak – uśmiechnął się Greggs klepiąc Kirsta po ramieniu – Timar twierdzi, że Mitti uciekła z wartowni po tym, jak go raniła. Nie wydaje ci się, że coś tu nie do końca gra?
- Mhm nie gra, nie gra. I to aż dwie rzeczy według mnie nie grają. – Kirst nabił swoją fajkę i ze znawstwem zapalił nieco zawilgotniały od niedawnej fali deszczówki susz – Po pierwsze, Mitti i rozbity na timarowym łbie garnek? Stać ją na wiecej.
- Nie zapominaj, że Timar próbował ją upokorzyć poprzedniego wieczoru.
- Rozmawiałeś z nią zanim wyszła. Powiedziałbyś, że była wściekła?
- Nie  – Greggs rozważał zachowanie Mittelsoh - Była raczej zaintrygowana kwestią więźnia.
- Właśnie. Zaintrygowana więźniem, a nie wściekła na Timara i jego, powiedzmy, dość marny występ w karczmie. – Kirst zakurzył i dodał po chwili – To po pierwsze. A po drugie?... – spojrzał wyczekująco na Greggsa
 - Po drugie...? – Greggs odpowiedział tym samym spojrzeniem.
- Czy kiedykolwiek widziałeś, żeby Mitti przed czymkolwiek uciekała? 

wtorek, 8 lutego 2011

Część czternasta

Woda w misce na ogniu zaczęła bulgotać. Meerlander wyjął niewielki woreczek zza kaftana i wsypał zawartość do wrzątku. Odczekał chwilę i zdjął miskę z ognia. Chwycił nóż. Rozgrzane ostrze było pomarańczowe na brzegach. Podszedł do dziewczyny chowając rękę za siebie. Usiadł na jej nogach i lewą dłonią przytrzymał jej bark po czym szybkim i zdecydowanym ruchem wyparzył ranę w boku. Dziewczyna wizgnęła. Próbowała się szarpnąć, ale Meerlander przytrzymał ją mocno.
- Nie mogłaś jeszcze przez chwilę być nieprzytomna? – wycedził przez zęby – Że też musisz wszystko utrudniać. – Alturmianka padła bez życia.  – Wiem, że to nic przyjemnego, ale to dla Twojego dobra. Może przynajmniej nie będziesz się buntować przy bandażowaniu – Mężczyzna wyjął z tobołka kawałek tkaniny i rozerwał na pasy. Gdy skończył zakładać opatrunek wziął miskę z naparem, zdjął dziewczynie knebel i uniósł jej głowę. Spod półprzymkniętych powiek spoglądały na niego nieprzytomne oczy. Meerlander wymierzył trzy szybkie policzki rannej. Nie otrzeźwiała na dobre, ale była już na tyle świadoma, że podstawił jej pod usta wywar i nakazał jego wypicie.
- Tak, niedobre – mruknął, gdy zaksztusiła się pierwszym łykiem – Ale trzeba ci zbić gorączkę i to szybko.
    Po wmuszeniu całego naparu w ranną Meerlander zdjął krępujący ją pas i okrył płaszczem.
- Zostań tu i postaraj się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi – powiedział do niej cicho - Ognisko jest niewielkie, więc nie powinno nikogo przyciągnąć, zwłaszcza, że zaczyna się rozjaśniać – zaczął podnosić się z klęczek chcąc odejść, gdy chwyciła go gwałtownie i zaskakująco mocno za nadgarstek. Spojrzał na nią, ale w jej oczach nie dostrzegł błagania czy desperackiej prośby, której się w głębi spodziewał. W błękitnych tęczówkach odczytał zdecydowanie mocne jak rozkaz. Położył dłoń na jej twarzy. Chorobliwe rumieńce zniknęły zostawiając porcelanową bladość na policzkach i wargach -  Przyprowadzę tylko konia. Wrócę szybko – po tym zapewnieniu wypuściła jego rękę z uścisku. Meerlander wstał i szybkim, miękkim krokiem odszedł w cień rzednącego listowia drzew i krzaków. Pomyślał, że jak dotąd na niczyim zaufaniu nie zależało mu tak bardzo jak na zaufaniu tej nieugiętej Alturmianki. Zdało mu się też, że widział ją nie pierwszy raz.