Meerlandia

"- Gdy miłość jest jedyną rzeczą, o którą warto walczyć, co masz do stracenia?
- Siebie - odparła z gorzkim uśmiechem..."

Bezpretensjonalne opowiadanie fantasy...

niedziela, 9 stycznia 2011

Część czwarta

Po nocnej służbie przysługiwał nam dzień wychodnego. Z tą świadomością ubrałam się we wczorajsze ubranie, spakowałam czystą zmianę odzieży oraz koc i starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi praktycznie wymknęłam się z wartowni. W duchu odetchnęłam, że nie natknęłam się na Timara. Czułam jednak, że pomimo niedawnego upodlenia, ten drań nie zadał mi jeszcze ostatecznego ciosu.
Szybkim krokiem przemierzałam uliczki Alturmis. Po skończonym deszczu miasto zasnute było mgłą i powietrze było duszne od pary. Tym lepiej. W taką pogodę nikt nie będzie zbyt skory by wystawić nos za próg. A co do nocnych wydarzeń, pewnie dowiem się wszystkich zgwizdów pod Miedzianym Kotem. Jednak nie prędzej niż za parę godzin. Wartownia drżała od chrapania gdy ją opuszczałam. Przy wschodniej bramie skinęłam głową jednemu z wartowników i wyszłam poza mury Alturmis.
    Mokry żwir na drodze chrzęścił przy każdym kroku. Droga nie prowadziła daleko. Kończyła się w pozostałościach pobliskiego kamieniołomu. Złoże zostało wyeksploatowane, a rozbudowa nie wchodziła w grę – głębokie żleby uniemożliwiały działność wydobywczą i nikomu nie uśmiechało się skręcenie karku swojego lub konia dla kilku dodatkowych ładunków kamienia. Dlatego też kamieniarze wraz z wyczerpaniem złoża przenosili się na inne miejsce. Nigdy zresztą nie zapuszczali się zbyt daleko w górski teren. Chodziły słuchy, że Sarc jest przeklęty. Fakty przez kogo i dlaczego góry miały by być przeklęte zmieniały się w zależności od autora, pory dnia i ilości pustych kufli na stole. Najpopularniejsza wersja zdarzeń utrzymywała, że to wiedźmy rywalizujące z trolami o panowanie w górach rzuciły czar na te drugie, by im znacząco utrudnić egzystencję. Trole miały się wynieść, a wiedźmy zabrać za dokładne poszukiwania rzekomych skarbów ukrytych w pieczarach Sarcu. A gdy skarb znalazły, wystrychnięte na dudka trole zwaliły na nie lawinę kamieni zasypując żywcem. Ostatkiem sił wiedźmy wywolały ulewne deszcze, które lały nieprzerwanie tygodniami. Trole się potopiły, a góry, zorane strumieniami na zawsze zmieniły swą postać i pokryły się żlebami, aby nikt nigdy nie probował odnaleźć pieczary ze skarbem. Podobno gdy pada słychać diabelski chichot wiedźm radujących się z upadku troli. Niekiedy przytaczano również imiona śmiałków, którzy rzucili wyzwanie szczytom, a kości których być może bielały w rozpadlinach.
    Osobiście dzikiego trola nigdy nie spotkałam, a przejezdne wiedźmy w Alturmis były z reguły bardziej zainteresowane swoimi własnymi sprawami niż wywoływaniem potopu. A co do gór i klątwy, która miała spadać na śmiałków zapuszczających się w nie – jak ktoś nie potrafi chodzić po graniach, nie potrzebuje klątwy czarownic by skręcić kark. Ale i tak świadomość że bujdy pijaczków utrzymują w ryzach motłoch, a w górach spokój, była miła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz