- Dzisiaj polewka – powiedział cichy głos koło mojego łokcia. Mój wzrok napotkał spojrzenie brązowych oczu. Mały Sven wyciągał rękę z kubkiem gorącej zawiesiny bladego koloru.
- Ojciec znów chory? – zapytałam, choć i tak znałam odpowiedź. Mały Sven sam wolał wstać z łóżka w środku nocy i przydźwigać kanę z polewką niż wysłuchiwać pijackich wywodów ojca, niekiedy maltretującego matkę. Sven wzruszył ramionami i zaczął napełniać kolejne kubki dla reszty wartowników. Ale rozmowa nie potoczyła się dalej. Z wieży dano znać, że wraca jeden z oddziałów zwiadowczych. Wszyscy rzucili się do blanków. Powrót przed świtem z reguły wiązał się z komplikacjami, a więc i z potencjalnym przeciągnięciem się służby nocnej. Wszyscy wytężyli wzrok, żeby jak najszybciej dojrzeć, który to oddział dostąpi zaszczytu stawiania kolejki całej załodze dzisiejszej warty w tawernie Pod Miedzianym Kotem.
- To zdaje się Timar.
- Ojciec znów chory? – zapytałam, choć i tak znałam odpowiedź. Mały Sven sam wolał wstać z łóżka w środku nocy i przydźwigać kanę z polewką niż wysłuchiwać pijackich wywodów ojca, niekiedy maltretującego matkę. Sven wzruszył ramionami i zaczął napełniać kolejne kubki dla reszty wartowników. Ale rozmowa nie potoczyła się dalej. Z wieży dano znać, że wraca jeden z oddziałów zwiadowczych. Wszyscy rzucili się do blanków. Powrót przed świtem z reguły wiązał się z komplikacjami, a więc i z potencjalnym przeciągnięciem się służby nocnej. Wszyscy wytężyli wzrok, żeby jak najszybciej dojrzeć, który to oddział dostąpi zaszczytu stawiania kolejki całej załodze dzisiejszej warty w tawernie Pod Miedzianym Kotem.
- To zdaje się Timar.
- Timar?.... – w tłumie rozległy się szeptane domysły. „Cholera” pomyślałam „Lepiej, żeby to był tylko okulawiony koń lub skręcona kostka. Inaczej znowu będą humory”. To istotnie był oddział Timara. Otwarto bramy i opuszczono most. W myślach każdy odliczył ilość jeźdzców, koni. Wszyscy wrócili i wszyscy we własnym siodle. Wszyscy, plus coś...
Za jednym ze zwiadowców, przerzucony przez koński grzbiet zwisał duży pakunek. W tłumie i w ciągle padających kroplach deszczu trudno było rozeznać jego dokładny kształt. Na placu za bramą Timar podszedł do obładowanego konia, rozpiął pas juczny i jednym szarpnięciem zwalił ciężar na ziemię. Spadł z plaśnięciem na mokry grunt.
- Z koni i do stajni! – Wydał krótka komendę Timar, ściągając z głowy hełm – A tego tu – zawlec do aresztu. Rozprawimy się z nim rano – Dwóch wartowników podeszło do leżącego człowieka, chwycili za związane ramiona i powlekli nieprzytomnego do celi w wartowni. Timar wygladał na zadowolonego z siebie. Oddział wrócił cały i na dodatek z ewidentnym jeńcem. Powiódł spojrzeniem bohatera po tropicielach stojących na blankach i...jego wzrok ominął mnie.
- Odprawa o normalnej porze. Wracajcie do swoich obowiązków – warknął na odchodnym i poprowadził konia w kierunku stajni. Zawiesiłam na nim spojrzenie i odprowadziłam aż do podcieni wartowni nie odwracając przy tym głowy.
- Mittelsoh, wiesz kto to jest? Kogo złapali? – podekscytowany szept w okolicach łokcia przerwał moją obserwację. Oczy Svena, choć wydawało mi się to niemożliwe, zrobiły się prawie dwa razy większe i biła z nich ciekawość.
- Trudno powiedzieć. Wyglądał na Meerlandera,ale....
- Zaniosę tam polewkę – wysapał Sven i począł siłować się z kaną zupy, próbując czym prędzej zataszczyć ją do wartowni.
„...ale dlaczego mielibyśmy brać Meerlandera jako jeńca....i dlaczego Timar....” domysły zaczęły kłębić się w mojej głowie. „No nic, może to i lepiej że odprawa o zwyklej porze. Skoczy się w góry i zmyje ten deszcz i brud.”
Odprawę zakończono w mgnieniu oka. Żadnych raportów przeciągających się w nieskończoność, ani większych uwag. Timar uwinął się z formalnościami i rozkazał odmaszerować nocnej warcie, a straży dziennej jej miejsce zająć. Po antypatycznej deszczowej aurze przemoknięci tropiciele gorliwie wzięli się za wypełnianie wytycznych i żwawym krokiem udali się do wartowni i swoich łóżek. W głównej sali było jeszcze dość tłoczno gdy do niej weszłam. Tropiciele z warty wymieniali uwagi ze zwiadowcami. Ten i ów popalał fajkę, jeszcze inny siorbał gorącą polewkę. Timar stał przy oknie oparty o parapet i patrzył w głąb sali. Podeszłam do niego i dyskretnie położyłam dłoń na jego ramieniu. W tym momencie Timar się poderwał i energicznie podszedl do najbardziej rozgadanej grupki zwiadowców, streszczającej ogólnikowo nocne zajścia. „Skoro tak stawiasz sprawy...” przemknęło mi przez myśl. Odwróciłam się na pięcie i poszłam na piętro do własnej kwatery.
Za jednym ze zwiadowców, przerzucony przez koński grzbiet zwisał duży pakunek. W tłumie i w ciągle padających kroplach deszczu trudno było rozeznać jego dokładny kształt. Na placu za bramą Timar podszedł do obładowanego konia, rozpiął pas juczny i jednym szarpnięciem zwalił ciężar na ziemię. Spadł z plaśnięciem na mokry grunt.
- Z koni i do stajni! – Wydał krótka komendę Timar, ściągając z głowy hełm – A tego tu – zawlec do aresztu. Rozprawimy się z nim rano – Dwóch wartowników podeszło do leżącego człowieka, chwycili za związane ramiona i powlekli nieprzytomnego do celi w wartowni. Timar wygladał na zadowolonego z siebie. Oddział wrócił cały i na dodatek z ewidentnym jeńcem. Powiódł spojrzeniem bohatera po tropicielach stojących na blankach i...jego wzrok ominął mnie.
- Odprawa o normalnej porze. Wracajcie do swoich obowiązków – warknął na odchodnym i poprowadził konia w kierunku stajni. Zawiesiłam na nim spojrzenie i odprowadziłam aż do podcieni wartowni nie odwracając przy tym głowy.
- Mittelsoh, wiesz kto to jest? Kogo złapali? – podekscytowany szept w okolicach łokcia przerwał moją obserwację. Oczy Svena, choć wydawało mi się to niemożliwe, zrobiły się prawie dwa razy większe i biła z nich ciekawość.
- Trudno powiedzieć. Wyglądał na Meerlandera,ale....
- Zaniosę tam polewkę – wysapał Sven i począł siłować się z kaną zupy, próbując czym prędzej zataszczyć ją do wartowni.
„...ale dlaczego mielibyśmy brać Meerlandera jako jeńca....i dlaczego Timar....” domysły zaczęły kłębić się w mojej głowie. „No nic, może to i lepiej że odprawa o zwyklej porze. Skoczy się w góry i zmyje ten deszcz i brud.”
Odprawę zakończono w mgnieniu oka. Żadnych raportów przeciągających się w nieskończoność, ani większych uwag. Timar uwinął się z formalnościami i rozkazał odmaszerować nocnej warcie, a straży dziennej jej miejsce zająć. Po antypatycznej deszczowej aurze przemoknięci tropiciele gorliwie wzięli się za wypełnianie wytycznych i żwawym krokiem udali się do wartowni i swoich łóżek. W głównej sali było jeszcze dość tłoczno gdy do niej weszłam. Tropiciele z warty wymieniali uwagi ze zwiadowcami. Ten i ów popalał fajkę, jeszcze inny siorbał gorącą polewkę. Timar stał przy oknie oparty o parapet i patrzył w głąb sali. Podeszłam do niego i dyskretnie położyłam dłoń na jego ramieniu. W tym momencie Timar się poderwał i energicznie podszedl do najbardziej rozgadanej grupki zwiadowców, streszczającej ogólnikowo nocne zajścia. „Skoro tak stawiasz sprawy...” przemknęło mi przez myśl. Odwróciłam się na pięcie i poszłam na piętro do własnej kwatery.
Kiedy kolejna część?
OdpowiedzUsuńTeraz ;) Postaramm sie dorzucac fragmenty regularnie. Chyba, że moja wena odmówi współpracy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA tak wogóle o czym jest ta książka?
OdpowiedzUsuńO miłości i dość poważnej intrydze w świecie fantasy. Śledź losy Mittelsoh, a dowiesz się więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam