Meerlandia

"- Gdy miłość jest jedyną rzeczą, o którą warto walczyć, co masz do stracenia?
- Siebie - odparła z gorzkim uśmiechem..."

Bezpretensjonalne opowiadanie fantasy...

niedziela, 23 stycznia 2011

Część dwunasta

Śniłam koszmar. Było mi w nim na przemian zimno i gorąco. Słyszałam czyjiś śmiech. Szłam ciemnym korytarzem ku wyjściu. Nagle zauważyłam, że im bardziej zbliżałam się do wyjścia, tym bardziej ono się ode mnie oddalało. Śmiech stawał się coraz głośniejszy. Wyciągnęłam rękę w kierunku światła... natrafiłam na niewidoczną przeszkodę. Zimną, twardą i gładką. Śmiech świdrował boleśnie w mojej głowie. Uderzyłam pięścia w przeszkodę. „A ty? Na co liczyłaś!?” Pytanie rozbiło się echem po korytarzu wracając do mnie setki razy. „Na co...”, „...Liczyłaś...”, „...a ty...” Spojrzałam przez niewidzialną barierę w kierunku światła. Na końcu korytarza dostrzegłam niewyraźny cień. Śmiech na nowo zaświdrował w mojej głowie. Chciałam krzyczeć.
     Obudziłam się z niemym krzykiem na ustach. Ból  głowy pulsował nieprzyjemnie przyprawiając mnie o mdłości. Byłam zlana potem i drżałam od dreszczy. Próbowałam się podnieść, ale przeszył mnie elektryzujacy ból  mający swe źródło gdzieś pod lewymi żebrami. Nie mogłam nabrać powietrza w płuca. Zmysł orientacji odmawiał mi posłuszeństwa. Niemoc i zagubienie napełniły mnie paniką. Czułam łzy cisnące się do oczu. Głos rozsądku podpowiadał, bym się uspokoiła. Zacisnęłam zęby i skupiłam się na wyrównaniu oddechu. Wsunęłam rękę pod kaftan i objęłam bolący bok. Pod palcami wyczułam nierówne zgrubienie. W mroku nie mogłam nic zobaczyć. Doszłam do wniosku, że to jakiś prowizoryczny opatrunek. Opatrunek?!? Wydarzenia ostatnich godzin przelecialy jaskrawymi obrazami w mojej pamięci: ...Meerlander w postamokalnym odrętwieniu w lochu...Timar z sarkastycznym uśmiechem wykrzywiającym jego twarz...cios nożem i ogłuszenie... Na ostatnie wspomnienie aż się skrzywiłam. „A co było później?” zapytałam sama siebie. Myślenie jednak potęgowało tylko pulsujący ból  głowy. Spojrzałam w górę. Na tle zaciągniętego chmurami nieba z trudem dostrzegłam zarysy konarów drzew. Gałęzie nad głową zawirowały nagle przed moimi oczami. Zacisnęłam powieki i wzięłam kilka głębszych oddechów, by zwalczyć nadchodzącą falę nudności. Położyłam się powoli starając się nie naciągać zbytnio ranionego boku. Nie otwierając oczu zaczęłam wsłuchiwać się w odgłosy lasu. „Zastanówmy się nad moim położeniem” – Pomyślałam, usiłując dokonać racjonalnej oceny sytuacji, w jakie się odnalazłam  – „Leżę na jakimś leśnym pustkowiu. Broń?” – odruchowo chwyciłam się za pas, gdzie zwykle znajdował się nóż. Rozwodząc się nad bolącym bokiem i otumanioną głową nie zwróciłam nawet uwagi na fakt, że pas został zdjęty, jak również na to, że okryto mnie jakimś kocem. Pomacałam ziemię obok mnie. Nic... Przesunęłam rękę za głowę - „Jest!” - Jednak fakt szybkiego odnalezienia pasa i noża nasunął kolejne pytania – „Czyżbym odzyskała na tyle świadomości, że udało mi się wydostać z lochu wartowni i przy udziale niesamowitego szczęścia uciec z Alturmis niezauważona?” – Nie, to rozwiązanie nie mieściło się w ramach rzeczywistości. Jakkolwiek nie potoczyły się późniejsze wydarzenia, ktoś musiał mi pomóc. Przecież cios otrzymany od Timara zwalił mnie z nóg... „...zaraz, zaraz, jak on to powiedział?...kamyczek...” –  Na nowo poczułam przyspieszające tętno. Na myśl, że mimowolnie stałam się częścią absurdlanego planu Timara chciało mi się krzyczeć. „Jak długo już tu jestem?” – Pomyślałam w nagłym odruchu instynktownego przetrwania – „Jest nadal noc, więc pewnie nie dłużej niż kilka godzin. I już nie pada grad. To stąd ta cisza dzwoniąca w uszach”
Jak na potwierdzenie ostatniego odczucia gdzieś z prawej strony rozległ się przygłuszony trzask łamanej gałęzi. Jakby ktoś stąpnął na chrust leżący na mchu. Blisko, ale na tyle daleko że nie dostrzegłam żadnego ruchu w zaroślach. Nie namyślajac się długo, siegnęłam powoli w kierunku pasa pod głową. „Jeśli to Timar mnie tu przywlókł, żeby pozbyć się jedynego świadka własnego postępku, nie dostanie mnie łatwo”. Wytężyłam słuch i zaczęłam rozróżniać ostrożne stąpanie, zbliżające się do mnie. Pod palcami wyczułam rękojeść mojego noża. Wyślizgnęłam go jak najciszej mogłam z pochwy i położyłam rękę na brzuchu pod kocem. Przymknęłam oczy w oczekiwaniu na nadchodzącego przeciwnika. „Czy to nie dziwne, że planując moje unieszkodliwienie Timar zostawił mi nóż pod ręką?...” – ostatnia myśl przebiegła przez moją głowę gdy spomiędzy drzew wyłoniła się postać. W mroku dostrzegłam jedynie, że przybysz jest wysoki, barczysty. Podchodził do mnie. Po drodze cisnął na ziemię coś chrzęszczącego. Zbliżył się do mnie, pochylił i...
...to nie był Timar!?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz